Ladujemy na lotnisku w Madrycie, z couchami sie niedogadujemy, weic w stolicy spedzamy pol dnia i ruszamy na obrzeza. Nastepnego dnia zaczynamy stopowac... Tzn taki byl plan ale zdarzylo sie cos, w co nigdy nie wierzylismy. 1,5 dnia gnijemy na 1 stacji beznynowej. W koncu z pomoca przyjezdza hiszpanki Rumun, ktory zabiera nas 30km dalej na truck stop.
Nie sadzilismy ze tak szybko spotkamy sie z Polska:) Jezykiem urzedowym blizej nieokreslony slowianski, czyli w kazdym zdaniu towarzyszy panna lekkich obyczajow lub zwis meski:)
Zabieramy sie prosto do Barcelony, spedzamy tam caly dzien, dlugo by pisac ale krotko- Madryt to wioska. Dalej na Francje. Nasze plany krzyzuja kierowcy, tu jak w hiszpanii zaden miejscowy wziasc nas nei chce, weic Monaco odpada. Jedziemy na Zweibrucken pod Luxemburgiem, w koncu trza sie wykapac u kuzyna:) Dojcze zreszta okazuja sie znacznie przyjazniejsze dla stopowicza, na tankstelli czekamy z 10 min i hop dalej. Tak trafiamy do Szwajcarii (tez niezle). Celem z Genevy jest Davos, ale leje, a keirowca jedzie na Milan wiec my znim. Potem jakies zamieszanie z keirunkami i zamiast nazot dojezdzamy pod Bologne;) No to znow na gore. Oczywiscie Wlosi takie same faje jak Fr i Hiszp i jezdzimy z wloskimi rejestracjami prowadzonymi przez Rumunow, Egipcjan, Albanczykow, czy Mexykanow. Niemiecka czesc Europy bardziej nam psuje- Aldi;)
Jestesmy coraz blizej, grzejcie kotlety i kiscie ogorki dla Ewy