Prawie caly Ekwador ogladamy zza szyby autobusu(dziennego i nocnego), by dorzec do stoclicy kraju. To stad lataja najtansze samoloty do Europy (tzn tak znalezlismy). I dobrze ze do Europy a nie od razu do Polski...
W Quito siedziemy 1,5dna zahaczamy o stare miasto- ot taka kolejna Plaza des Armes, katerdy, bazyliki, domy prezydentow itp.
Cale miasto na tle innych Ameryki Poludnowej ( w ktorych bylismy) jest duzo bardziej rozwiniete, lepszy system komunikacji miejskiej (cos jak w Jakarcie, ale tutaj wyznaczone pasy autobusow zajmuja tylko autobusy), jakies tunele, autostrady, obwodnice, co rusz to parki i zielen, a wszystko w otoczeniu miejscowych wulkanow, niezle. I jest dosyc przyjaznie, o 22 wracamy z buta do hostelu i zyjemy (chco w srodku tygodnia nie jest tak tloczno, jak to opowiadaja o weekendach)
Ostatni wieczor spedzamy z nikim innym jak Marina i Hignacio. Kule towarzyszyli nam w ameryce 2 miechy (kiedy to byl salar), raz z mniejszym, raz wiekszym szczesciem udalo sie nawet spotkac... Idziemy do Argentysnkeij knajpy na miesne zarcie, potem lejemy w siebie piwo za 1$ i gadamy...
Dziwna sprawa, serio