O tym, ze bedzie to niezapomniane przezycie swiadczyla juz droga do Rurrenabaque. Mimo ze najniebezpieczniejszy odcinek tzw. ´droga smierci´, zostal zastapiony nowa wyasfaltowana droga, to w dalszym ciagu na pozostalym odcinku kroluja przepasci, zwir i szerokosc 4m. Wystarczy powiedziec ze 450km pokonuje sie 18 godzin.
W Rurre bookujemy trip na pobliska savanne Pampas i tak oto rozpoczynamy moze i najlepsze 3dni na tym wyjezdzie. Okazuje sie, ze nie wszyscy Francuzi sa lamusami, z Wegrami jestesmy bratankami, Holenderki i Brytyjki tez daja rade.
Rozpoczynamy od jazdy jeepem w pol metrowym blocie. Dojazd do przystani, na ktorej czekala na nas lajba zajmuje blisko 5h o 2 wiecej niz to podali w agencji. Plyniemy w kierunku naszej lodgy, ogladajac po drodze jakies capibary, aligatory, malpy i mnostwo ptactwa. Pogoda deszczowa, wiec niezachecala zwierzakow do wygrzewania sie. Po kolacji plyniemy na nocne zwiedzanie rzeki i szukanie aligatorow. Prosta sprawa, ich oczy swieca w ciemnosci na czerwono, gdy poswieci sie latarka. Wypada dodac ze nasz guide nauczyl bialych troche kultury. Uczciwie, przy kolacji spytal sie, czy ma zlapac dla nas malego aligatora, zaznaczajac przy tym, ze bedzie to traumatyczne przezycie dla mlodego. Oczywiscie wystarczylo nam tylko swiecenie czolowkami. Inna sprawa jest, jak w tych ciemnosciach przewodnik wiedzial gdzie plynac, znajdowal przecinki w przybrzeznych zaroslach. Raz tylko nei zauwazyl drzewa, ale my siedzielismy z tylu..
Drugi dzien zaczynamy od polowania na anakonde. Kazdy dostaje gumowce, niektorzy nawet niedziurawe i ruszamy na pobliskie bagna. Tym razem dla anakondy nie bylo taryfy ulgowej i jak tylko ktos znalazl od razu zaczal dzwigac za ogon, szturchac patykiem, czy przymierzac na nowa torebke. W 3h znalezlismy cale dwie, jedna 2metrowa, druga dosyc dosyc 4m. Przewodnik widzial 7metrowa, a okoliczni mieszkancy przekazuja legende o 12metrowej:) Nastepnie polowanie to piranie. O traumie nie moze byc mowy, bo kto zlapie ten nie idzie spac glodny. Lapanie jak na mazurach: zylka, haczyk tylko zamiast chleba, mieso. Procz przewodnika, ktory zlapal najwieksza i najgrozniejsza- czerwona, tylko nam udalo sie cos zjesc-mala biala.
No i po lowieniu gwozdz programu. Mecz Boliwia kontra turysci. Andrzej nawet strzelil jedna, czym podwyzszyl rezultat na 4:2 dla Boliwii, ale trzeba przyznac ze skubance neizle grali. Co sie dziwic skoro spielaja co 2 dni w tym samym skladzie przeciwko zgrai bialych, gdzie wszyscy atakuja, nikt nie broni, o kondycji nie wspominajac. Wieczor spedzamy przy dzwiekach gitarrrry i songach Antonio Banderasa:)
Ostatni dzien to plywanie z delfinami rzecznymi. Kule troche niewypal, bo mimo ze towarzyszyly nam od poczatku wyprawy, to pojawialy sie na powierzchni moze na 1s , a jak wskoczylo sie juz do wody po prostu znkaly. Na plus dnia nalezy zaliczyc pierwszy prawdziwie sloneczny, i co za tym idzie mnoswto, mnostwo zolwi, aligatorow, caymanow, leniwcow(dobra jeden). Nie przez przypadek nazywaja to miejsce najlepszym bio-rezerwatem na ziemi.
Oczywiscie polecamy biuro z ktorego plynelismy Fluvian Tour, pytajcie tam o przewodnika Domingo, prawdziwy entuzjasta wildlifa.
KOSZTY: bus La Paz- Rurre 60/os, tour 400/os+150/os wejscie na teren rezerwatu