A jednak zasiedzielismy sie dluzej niz sie spodziewalismy. Wszystko przez marna pogode panujaca w Wellington oraz 2 (dwa) kompromitujace mecze LM ehhh;/ A gdy juz udalo sei ruszyc kiepsko nam poszlo ze stopem. W drugi dzien poszlo lepiej bo zabrala nas kobitka samozwanczy przewodnik. No to pokazala turyscie z dalekiego i zimnego kraju bulgoczace pola blotne, gorace zrodla, wodospady. Potem jeszcze nakarmila, przenocowala, nakarmila dostarczyla do Wai-O-Tapu National Park i nakarmila.
A w parku wszedzie smierdzi siarka, jest jeden gejzer i masa jakis zrodel, jezior, jaskin. Wszystko w niesamowitych, (nie)naturalnych kolorach. To, ze skaly pokryte siarka nie zrobila wrazenia, ale kolory wody... zolty, pomaranczowy, niebieski hmmm czy wspominalismy o daltonizmie?
KOSZTY: wstep do parku 30$/os;