Opuszczalismy Milford Sound z nosami spuszczonymi na kwinte do momentu przekroczenia granicy pasma gorskiego, ktore zatrzymalo wszystkie chmury i w oczy znow zaczelo nas slepic slonce. Uderzamy w strone Queenstown. Po drodze natrafiamy na nielada atrakcje (dla jednego z nas) pociag z lokomotywa z 'dwiema duszami' przewozacy turystow na trasie 14km, jak za starych dobrych lat. Spedzilismy ze 3 godziny, analizujac zasade dzialania i tu z pomoca przyszedl nam stary znajomy z przedszkola:
"To para, co z kotła rurami do tłoków,
A tłoki kołami ruszają z dwóch boków
I gnają, i pchają, i pociąg się toczy,
Bo para te tłoki wciąż tłoczy i tłoczy".
Tak, naprawde ciezko bylo sie ruszyc dalej, ale docieramy do Queenstrown, miasta sportow extremalnych. Mozesz skakac na bungee, skydive, speed boat etc. wszystko oczywiscie w kosmicznych cenach, a i znow zaczelo padac. Na pocieszenia walnelismy po jednym lodzie z mc i ruszylismy dalej.
Arrowtown - miasto, jak z dzikiego zachodu z czasu goraczki zlota, z charakterystycznymi budynkami, w ktorym znow lalo ze hoho, wiec po 1h szybkim przemarszu wracamy do wozu i do Wanaki.
Tam oczywiscie nic sie nie zmienia- leje, choc nie ma sie czemu dziwic, bo to 50km dalej. Z tego dnia juz nic nie mamy z wyjatkiem wytezania naszej lepetyny w swiecie puzzli, gdzie kazdy moze sie zmierzyc z lamiglowkami logicznymi. Wycienczeni psychicznie z marnym wynikiem kladziemy sie spac.
Za to na dzisiejszy dzien warto bylo czekac. Oczywiscie latwo nie bylo, bo z rana ciagle pada, ale decydujemy wybrac sie na Mt Roy, z ktorego, wg ulotek, rozposciera sie przepiekny widok na jezioro Wanaka i okoliczne gory. Trek 6-7h w dwie strony z roznica wzniesien 1300m. Dla naszych spasionych i leniwych tylkow, ktore ostatnie 2,5 miesiaca nie ruszaly sie dalej niz 20m od auta lub lodki bylo to nielada wyzwanie. Koniec koncow jakos doszlismy (szlakiem baranow), po drodze zaswiecilo slonce, a efekt mamy nadzieje widac na ponizszych fotach.
KOSZTY: wstep na Mt Roy 2$/os