Taaa, po sezonie, znaczy zimno. Spimy w aucie, wstajemy, a za oknem szron. I to rzeskie powietrze. Czuc zime;) Jedziemy w strone narodowego parku Nowej Zelandii, w sklad ktorego wchodzi najwyzszy szczyt - Aoraki Mt Cook i najwiekszy lodowiec - Tasman Glacier. Po drodze krajobrazy zupelnie inne niz w AU. Chcialoby sie rzec zlota polska jesien. Pomimo, ze Aoraki z jezyka maoryskiego znaczy 'pasmo chmur' az pod sam szczyt towarzyszy nam piekne slonce. Pod sam szczyt znaczy, ze o wspinaczce mozna zapomniec, zreszta pole manewru jest tu naprawde niewielkie.
Z darmowych atrakcji wybieramy toalety, parking i dwie sciezki na tarasy widokowe. Jedna prowadzi w strone Mt Cooka, druga - na lodowiec, ktory trzeba przyznac jest dosc oryginalny. Bez charakterystycznego jezora, z ciagle topniejaca pokrywa sniezna. Cos nam mowi, ze tez tutaj krecono Wladce Pierscieni. Nie chodzi o krajobrazy, ale latwosc w rekrutacji elfow, hobbitow i gnomow.
Z platnych atrakcji mozna sobie wybrac 1h lot Cesna nad parkiem narodowym za 170$ lub heliskiing za nieco wiecej - 750$. Zimy nie ma, wiec nie skorzystalismy:)
Przewodnikiem po NZ sa dla nas wszystkie mapy, ulotki, reklamy znalezione w informacjach turystycznych. Poki co sprawdzaja sie swietnie. Brak w nich niestety odpowiedzi skad wzial sie smutas na zdjeciu 11. Przypuszczamy ze byl to trening przed gora Rushmore