Ruszylismy z Kalaw, ktore jest miejscem startowym pieszych wycieczek w kierunku jeziora. A ze przewodnik kosztowal 16$/dz-including wszystko! i do tego zbedny bagaz mogl byc wyslany na miejsce docelowe szybko podjelismy decyzje ze idziemy. Oczywiscie najniezbedniejsze rzeczy zajely nam jeden duzy i jeden maly plecak: a to na deszcz, a to na zimno, a to na cieplo, a to ze przy oknie itd. Pierwszy dzien uplywal pod znakiem mojego oslabienia goraczki i dosc czestego znakowania terenu wiec wiekszy plecak przypadl Ewie. Kolejne dni, nie dosc ze nie przyniosly poprawy, zmeczyly mnie jeszcze bardziej. A tak poza tym dni uplywaly nam na chodzeniu, jedzeniu(tzn Ewa jadala podwojne porcje), spaniu i rozmowach z przewodnikiem, ktory musimy to przyznc z poczatku nas nie przekonywal ale z czasem nasza sympatia do niego rosla. Po 3 dniach i 74 km ja juz ledwo czlapalem i stracilem brzuch, ale suma naszego ciezaru jakims cudem nie spadla. Za to nagroda przednia - Inle Lake. Jeszcze tego samego dnia przeplynelismy jezioro aby dotrzec do maisteczka w ktorym nocujemy. Po takim intro z niecierpliwoscia czekalimy na pelny boat trip nastepnego dnia. No i ruszylismy.
Zaczelismy o 8 rano i prosto na miejscowy market: Kup Pan szczypiorek, klodke, latarke, kure i inne suveniry. Pozniej plyniemy do Silver smith - Kup Pan srebro, pozniej kowal - Kup Pan sierp, miecz, dzide, poziej jakas swiatynia - Kup Pan koszulke. No wiec grzecznie powiedzilielismy naszemu boatmenowi, zeby pokazal wiecej jeziora, ze kasy nie mamy itp. Posluchal, choc zabral nas jeszcze do kobiet zyraf. Ano takie hobby, ze od malego zakladaja takiej pani obrecze na szyje, z kazdym etapem zycia dodajac kolejna, zwiekszajac ciezar. Eksperyment powoduje stopniowe zapadanie sie obojczykow i automatyczne wydluzanie sie szyi. Im dluzsza szyja tym kobieta piekniejsza. Fajnie nie?
I wreszcie przyszla kolej na nature: Prawdziwe miasta na wodzie. Zamiast dziurawych drog gladka tafla jeziora. Zamiast aut i skuterkow - motorowki i canoe. Szerokie kanaly to tranzyt, wezsze prowadzily do dzielnic, na posesje. Kazda z wlasnym podworkiem- wodnym, z podziemnym garazem (domy na palach), nawet brame widzielismy. Niesamowita sprawa. Do szkoly plyniesz, do sklepu plyniesz, do pagody plyniesz, do sasiada tak samo. Jedynie potrzeby fizjo zalatwiaja jak studenci na Mazurach- prosto do wody, ktora swoja droga jest tu neisamowicie czysta.
Inna rzecz to plywajace platacje: pomidorow, ogorkow, kalafiorow, wszytko w rownych wodnych grzadkach. Chcesz posiac, zebrac... podlac, wioslujesz.
Na koniec dnia nasz boatman zlamal obietnice i podplynelismy do rybaka by kupic swiezo zlowione ryby. Nie mamy mu za zle. Godzine pozniej jedlismy najlepsza smazona rybe w towarzystwie Myanmarskiej rodziny.
KOSZTY:
Noclegi Kalaw i Nyaungshwe 6$/2os, one day boat trip 10000K/lajbe, oplata za Inle lake 3$/os