Po raz kolejny przekonalismy sie, ze jest to wyjatkowy kraj. Ludzi przewozi sie ciezarowkami (nic nowego), a towar autobusami. W naszym busie bylo: ziarno (zajmowalo cala podloge wszedzie na rowni z siedzeniami, wiec o spuszczeniu nog mowy nie bylo), warzywa, slodycze, jakie napoje, a gdzies pomiedzy czlowiek. Po 9h relaksu, o 4:30 rano zjawilismy sie w Baganie - konkretnie Nguyen U. Jakie bylo zdziwienie wlasciciela pierszego guesthousu, gdy powiedzielismy, ze idziemy szukac czegos tanszego. Dopiero o 5:30 zajelismy kwatere. Niestety przez ostatnie dni spedzone tutaj nie bylo nam dane odpoczac i odespac. Bo i po co?
Podobnie jak w Angkorze najlepszym sposobem na przemieszczanie jest rower, z tym ze obszar jest znacznie mniejszy, co jest jego podwojna zaleta. Swiatynie nie sa tak monumentalne, olbrzymie, nie da sie wejsc na kazda z nich (kolejny plus). Jest za to kilka perelek, jak zlota Shwe-zi-gon, piecioboczna Dhamma-ya-za-ka Zedi, najwyzsza That-byin-nyu i Ananda Temple z niezliczona iloscia wmurowanych posoagow Buddy.
Ale Bagan przede wszystkim postrzega sie jako kompleks swiatyn. W czasach swietnosci bylo ich 13000, teraz 4000 (inne zrodla mowia o 2000). Wszystkie zadbane, glownie ceglane, czesc odbudowana po trzesieniu ziemi w 1975r. i co najwazniejsze zgromaczone na plaskim obszarze 40km2. Wystarczy wejsc na 10-20m, by oczom ukazala sie gesta zabudowa wiez i wiezyczek, niezaslonieta przez lasy. Gory sa tu tylko tlem. Dzieki temu tez nieprzereklamowane wschody i zachody slonca (zelazny dowod: na wschod wstalismy 2 razy z rzedu) przyciagaja... nas. Bo turystow jest tu jak na lekarstwo! A podobno to szczyt sezonu.
KOSZTY:
wstepy 10$/os. (dowolna ilosc dni); rowery - 1000k/dzien; nocleg 6$/2os.; tradycyjne danie birmanskie 1000k/os - placisz za ryz i mieso, salatki i zupa sa za free