Na google mapie wygladalo ze pojedziemy dolina wzdluz strumienia i pociagu wsrod srednich gor bez serpentyn i stromych podjazdow. I w zasadzie tak bylo. Byla dolina, rwaca rzeka, scenicznie poporowadzona linia kolejowa,a podjazd byl jeden i nie byl stromy. Mial za to 110km. Poczatkowo osniezone byly tylko szczyty, z czasem rowniez i zbocza by na samym koncu jechac wsrod pol sneigowych. czasem tez w klebie pylu i kurzu bo mnostwo pracownikow, budujacych nowa droge. Z jednej strony troche nas to irytowalo, ze maszyny psuja nam taka przyjemna trase, z drugiej, gdyby nie ich obozowiska duzo trudniej byloby nam o wode nie mowiac o czyms do jedzenia, bo na calym podjezdzie minelismy tylko 2 sklepy. Przelecz 3200mnpm, start w Turpanie na 15mnpm. To niezwyczajne jednorazowe nieporownywalne z niczym uczucie.
Zjazd tez 110km tez po szutsze i poprzecznych koleinach tzw tarce wiec przyjemnosci prawie zadnej, ale z kazdym km robilo sie coraz cieplej i zielono. Etap koncyzmy w Korli po 400km.
Ciekawa sprawa z naszym szczesciem do miejsc noclegowych. Jechalismy w gory wiec mialo byc super i byloby gdyby:
Pierwsza noc rozbijamy sie gdzies przy drodze, z dala od obozowisk i jakis symptomow roboty i o 22 pojawia sie koles z koparka i musi wyrownywac nasyp dokladnie nad naszymi glowami do trzeciej nad ranem.
Kolejna noc: w sklepie w kotrym sie zaopoatrujemy pytaja czy moze chcemy spac w takim budynku za darmo. Jest 18 wiec korzystamy dostajemy klucze i wszystko super. O 21 pojawia sie inny kolo i mowi ze to budynek rzadowy i turysci nie moga i mamy dac paszporty, ID i musza gdzies dzwonic. Uznaja ze gadamy po rosyjsku wiec w telefonie ktos cos sepleni wiec odpowiadamy po polsku ze to on nie potrafi gadac po rosyjsku i tak do 23 przepychamy sie az w koncu odpuszczaja.
Trzecia noc: niedaleko przeleczy. wszystko gra, nikomu nie przeszkadzamy, robotnikow nie ma i znowu o 22, tym razem zaczyna sie wycie wilka/ow. Serce wali jak mlotem i przypomina sie Rachman, ktory przed naszym odjazdem mowi zebysmy tam wysoko nie spali pod namiotem bo wilki, albo kierowca ciezarowki, ktory widzac ze sie rozbijamy wychodzi i gestami pokazuje kly i rozmiar cielska. No nic dobieramy jeszcze kilka kamoli i probujemy zasnac. w sumie wilk zawyl jeszcze kilka razy w odstepach dwugodzinnych, w okolicy namiotu go nie bylo wiec po co ja to pisze?
Ostania z niezwyczajnych nocy, juz na zjezdzie, wawoz a tam strumien, droga, kawalek trawy i tory kolejowe. Wiec co pol godziny przez srodek naszego namiotu przez cala noc przetacza sie kilka tysiecy ton zelastwa.
Najlepeiej nam sie spalo, gdy namiot musielismy rozbijac po ciemku, w miescie po deszczu. Nikt nam nie przeszkadzal i bylo cieplo.