Z Dunhuang postanawiamy wyjechac stopem. Z oczywistych wzgledow lapiemy tylko ciezarowki i po 2h jeziemy w trase 250km. Kolo wysadza nas na czyms w rodzaju parkingu dla ciezarowek. Podle miejsce. Kurz, smieci, porozrzucne stare opony, puste beczki, ujadajace psy i kilka kontenerow. Jeden z nich to restauracja, na ziemi klepisko, posrodku koza do grzania i wielka kuchnia.
Ale jestesmy juz w prowincji Xinjiang- Autonomicznym Regionie Ujgurow, wiec otrzymujemy tyle serdecznosci i przyjaznych gestow co za caly pobyt do tej pory. Dostajemy chleb, warzywa, herbate ciepla strawe, fajki i dodatkowo miejsce do spania. Ewa z Marta spia w kontenerze dla kobiet. Dla mnie miejsca w kontenerze meskim nie bylo wiec dostaje przydzial w namiocie wojskowym.
Rano przy sniadaniu mamy prowokacyjnie wyciagnieta mape regionu i czekamy az kierowcy beda zagadywac. W koncu jeden mowi ze jedzie do Urumuczi czyli moze wyrzucic nas w Turpanie. Problemem jest jego towar- nowe samochody, i brak miejsca na bagaze. Troche mysli i oto bagaze jada w bagazniku, rowery przytroczone a my za kierownica nowki samochodu przejezdzamy 700km.
Turpan jest jednym z najgoretszych i najsuchszych miast Chin wiec jak wysiadamy pada. Rodzynki w cenie polskich, arbuzy drozsze, platny wstep na pole winogronowe? no bez jaj.
Ale to stad rozpoczynamy nasz kolejny etap rowerowy. Po jakims czasei zatrzymujemy sie w jakims malym miasteczku. Za sweizo drozdzowki nie musimy placic. Zamawiamy pierogi i koles siedzacy obok nas placi za nie. Co jest? i to nie ze to Ujgurrzy, ludzie o rysach chinskich tez troche inaczej sie zachowuja. Postanawiamy uciekac od tych niezrecznych sytuacji, jeszcze tylko kupujemy chleb w innym mijescu a tam koles mowiacy troche po angielsku. Nie dziwi nas wiec gdy nam mowi ze jest nauczycielem angielskiego. Zaprasza do domu, Zona Rahmana krzata sie w kuchni, nasz gospodarz szybko wskakuje w pizame- stroj domowy i troche gadamy a wiecej jemy. Dajemy troche slodyczy ale ostroznie bo prawdziwy Ujgur rzeczy wyprodukowanych przez Chinczyka nie jada. Po siescie zaprasza na objazd po sadzie daktylowym jego trzykolowym motorem. Nie, nie byl to harley. Przesadzone ze bedziemy spac wiec Marta bawi sie do wieczora 'na placu'. Jak za starych dobrych czasow. Chmara dzieci, kilku rodzicow, starsi opiekuja sie mlodszymi, wspolne zabawki i masa brudu i smiechu. Tak przynajmniej ja to pamietam.