Na granicy bez problemu. Asfalt kończy się po 50m i pojawia po 500m by po kolejnym kilometrze znów się urwać. I tak 10km. Dalej już droga całkiem przyzwoita, tylko w skupiskach handlowych znów wyboje, zostawione jakby z premedytacją i zmuszające do zwolnienia.
Przy drodze pełno lavash (myjni) dla ich mercedesów, który jest sporo choć spodziewaliśmy się więcej. Domy budowane jak u nas w górach- na kilka pokoleń. Chaotycznie. Po angielsku nikt nie mówi. Z trudem tłumaczymy i kupiujemy brakujący klucz do kół.
Jedziemy w góry północne. Droga zadziwiająco dobra, niestety brak jakichkolwiek szlaków i map, czy propozycji krótkich przechadzek skutecznie nas odstrasza, szczególnie, że mając na uwadze słowo 'dzikie' niekoniecznie myślimy o surowości krajobrazu. Z drugiej strony, chociaż zdarzały sie grabieże na indywidualnych turystach czy ich bezpowrotne zaginięcia nie nam oceniać czy to typowa gościnność czy akt bandytyzmu jak na całym świecie Póki kogoś nie przejedziemy czy zrzucimy w przepaść sławetna wendeta- albańska zemsta rodowa, jedna w ważniejszych reguł życia określonych w Kanunie nam nie grozi. Cóż- szkoda. Rekonesans by się przydał przed sezonem zimowym.
Wracamy do Szkodry. Zostajemy na pierwszym otworzonym w Albanii kempingu prowadzonym przez holenderską rodzinę od roku 2009. Strażnik ze strzelbą patroluje całą noc działkę, ale nie robi użytku ze swojej broni, gdy od 4 rano do 6 po całej wsi i koło naszego namiotu rozciąga się,naprzemienne, niekończące pianie kogutów.