Za nami najdluzszy etap. 8 dni i 660km.Mozna powiedziec ze czasem pokonujemy zielona pustynie. Przez 30-40km nic tylko pola uprawne ciagnace sie po horyzont. Dlatego tez zmuszeni jestesmy nadrabiac sporo kilometrow by zajechac do wioski po wode ze studni, chleb z magazinu, bankomat, jezioro do wykapania, czy znalezc miejsce na namiot. Zapomnielismy juz ile przyjemnosci moze dawac spanie w namiocie w czasie letnich temperatur. I jak bardzo z tego powodu uprzykrzaja zycie komary.
Od czasu opuszczenia Kijowa jest goraco, popoludniami nadciagaja chmury i kazdego dnia towarzyszy nam burza. Z reguly udaje nam sie schowac na czas, albo przed nia uciec, co czyni nas szybszymi od blyskawic...W czasie jednej z tych ucieczek zmieniamy troche trase i wpadamy do Palacu w Podhorcach. Logicznym nastepstwem jest zamek w Olesku, gdzie urodzil sie Jan III Sobieski. I w tak patriotycznym uniesieniu docieramy do Lwowa. Nic odkrywczego jak napiszemy ze Lwow wyglada jak Krakow, ze Galicja, ze pelno artystow i jeszcze wiecej galerii i pelno autokarow z polskimi wycieczkami.
Wiec, jesli ktos przez przypadek bedzie w weekend we Lwowie to chetnie poczekamy, a jak tylko w Przemyslu to jutro idziemy na ulice Bandery i krzyczymy ze Lwow jest polski, co da nam znaczacego kopa w kierunku granicy.