Ostrzezenie dla Adika- dlugie
Dojezdzamy ekstremalnie drogim busem, wysiadamy na dworcu i przed oczami chinska pocztowka: betonowe drogi, budynki, ogrodzenia, kladki i lawki; nowe samochody i elektryczne riksze; kobiety na szpilkach i faceci w kufajkach; szaro bura zielen, zimne slonce i para z ust.
Na szczescie mamy tutaj coucha. Z pomoca przychodzi nam amerykanska rodzinka o tajwanskim pochodzeniu. Ciezko sobie wyobrazic, a co dopiero znalezc bardziej pomocnych ludzi.
Dobrze nam sie jezdzilo w Azji na motorbiku wiec postanawiamy przyjac wyzwanie. Kupic i przejechac na nich Chiny. Jako tlumacza dostajemy lokalna dziennikarke, ktora kilka dni pozniej przeprowadzi z nami wywiad dla prasy. W ten oto sposob dowiaduje sie od handlarzy ze zagraniczniak: nie moze kupic maszyny, moze kupic ale nie moze zarejestrowac, moze bez papierow jezdzic na maszynie z silnikiem mniejszym niz 50 cc, musi miec prawko na motor. Sporo juz wiem wiec kolejnego dnia rozpoczynam poszukiwania. Niestety w wiekszych miastach Chin wladze staraja sie wyrzucic spalinowe motorki zostawiajac miejsce dla elektrykow wiec wybor jest naprawde kiepski. Z trudem wybieram dwie hondy i umawiam sie na kolejny dzien.
Pomaga mi Ann, ktora nas gosci. W drodze do, wymieniam kase, co wymaga jedynie 30 min, wypisania dwoch formularzy i trzech osob przy okienku. Przy motorkach szef handlarzy z kolejna opcja- mozemy zarejestrowac motorki na siebie! Brzmi niezle. Robil juz tak innymi turystami. No to sie zaczyna przygoda z biurokracja. Najpierw policja i czasowe zameldowanie. Pozniej wsiadamy na jedna z hond i we dwojke jedziemy do czegos w rodzaju stacjii kontroli pojazdow w polaczeniu z urzedem wyrejestrowujacym. Tam lada na 10 metrow i pieciu urzednikow. Pierwszy tylko patrzy na mnie, moj paszport i dokumenty. Trzask. Dokumenty leca do kobity obok. Ta wklepuje dwie linijki do kompa i trzask, kolejna wyciaga cos z drukarki, stempel i kolejny rzut. W tym czasie handlarz ciagle cos gestykuluje, smieje sie i pogania. Ostatni urzednik musi byc jakims naczelnikiem bo ma najwieksza i najglosniejsza pieczatke.
Gdy dostajemy swistek ruszamy w szalencza jedno-godzinna jazde do miasta obok. Koles juz niezle podniecony ciagle wyprzedza, trabi, przejezdza na czerwonym i gada do mnie po chinsku smiejac sie jakby wlasnie opowiedzial przedni dowcip. Zreszta ped powietrza skutecznie zaglusza wszelkie dzwieki, tworzac nasza konwersacje zjawiskowo bezsensowna. Dogania nas typek na drugiej hondzie i tak dojezdzamy najpierw do jakiejs dziupli z kompem i drukarka, pozniej na komende policji. Handlarz juz w totalnym transie, biega miedzy okienkami, widac ze sie tu znaja, pokazuje palcem na mnie i dokumenty trzymane w rece. Robi sie male zbiegowisko i wsrod oficerow rozpoczyna sie narada. Patrza na moj paszport i w dziennik ustaw, widze jak handlarz powoli gasnie i jest wyrok: zagraniczniak do zarejestrowania pojazdu potrzebuje wize wazna conajmniej 180 dni. Co za duren! Taki hektar mnie ciagnal a wystarczylo zadzwonic. Przez godzine dochodzi do siebie. Wracamy druga honda. Mimo wszystko troche zal mi tego glupka. Widac ze cisnienie z niego zeszlo bo jedziemy 20 km/h. dopiero gdy zaladowane ciezarowki wyprzedzaja nas pod gorke zatrybiam, ze to motorek jest do dupy. Duren i oszust!
Granica miedzy szalenstwem a glupota jest cienka wiec postanawiamy sie do niej nie zblizac. Niby jestesmy w punkcie wyjscia, dalej mozemy jechac na czyichs dokumentach, ale tutaj policje bardziej interesuje prawo jazdy. A my wlasciwie nie tyle nie mamy miedzynarodowego, co wogle go nie posiadamy. I choc w SE Azji nie bylo z tym problemu, tak tutaj widze ze na taryfe ulgowa nie ma co liczyc. Trzeba przyjac porazke, pogodzic sie z nia i wymyslic plan B.
W ten oto sposob staje sie to, czego niby chcielismy, ale na mysl o tutejszych gorach bardzo pragnelismy uniknac: kupujemy rowery! Sprawa wydaje sie prosta, ale nieskorzy do zrozumienia cie Chinczycy skutecznie wydluzaja cala operacje do trzech dni. Wybor pada na dobrze znana marke, ktora oprocz sentymetu przyciaga nas najnizsza cena. Dwa rowery i wszystkie dodatki w stylu: bagaziki, blotniki, fotelik dla Marty, liczniki, siodelka i pedaly kosztuja nas 1600zl. A jako znani gadzeciarze mamy znakomicie pasujace na plecy sakwy, sandaly lub gorskie buty z spd i termalna odziez bawelniana. Oczywiscie nie ma mowy o drodze tylko rowerowej i bedziemy sie wspomagac tranportem publicznym, co nie zmienia faktu ze spiwory, namiot i kuchenka i tak zostaly zakupione. Za dlugo zasiedzielismy sie w Kunming.