Z Osh wyruszamy w strone Biszkeku, na razie na rowerach, dopoki nie wjedziemy w jakies wysokie gory. Nie chcemy po raz kolejny zmarznac, nie mamy tez tyle samozaparcia, zeby wspinac sie na kolejne przelecze.
W pierwszym dniu pokonujemy blisko 80km, droga jest dosc dobra (co nas zreszta zaskoczylo - odkad wjechalismy do Kirgistanu drogi - te glowne i ich jakosc sa bez zarzutu), plasko, z gorki, z niewielkimi podjazdami. Wzrok przykuwa wszechobecna mocna zielen, gdzieniegdzie dojrzewaja czeresnie, kwitna inne drzewa, kwiaty, wszedzie pasie sie bydlo. Naprawde wakacyjnie ;)
Drugiego dnia pokonujemy tylko 35km, dojezdzamy do Jalalabadu, gdzie jak sie pozniej okaze zatrzymamy sie na dluzej. Najpierw jakis spotkany Kirgiz mowi nam, ze w poblizu jest parafia katolicka i polski ksiadz. Potem poznajemy Uzbeka, ktory ma tu swoja restauracje i zaprasza nas na kawe i szaszlyki.
W koncu dzis sa obchody Dnia Zwyciestwa.
Tak wiec zatrzymalismy sie na parafii, gdzie faktycznie jest dwoch ksiezy Polakow, Polka i Amerykanin - dwojka swieckich misjonarzy. Pracuja w fundacji pomagajacej osobom niepelnosprawnym, dodatkowo ucza niemieckiego i angielskiego. Zostalismy pieknie ugoszczeni, milo spedzamy czas i nabieramy sil do dalszego pedalowania.
Natomiast na 'uzbeckiej kolacji' byl wlasciciel Uzbek, ktory przymierza sie do rowerowej wyprawy do Mekki (eh, daleko to), Kirgizka uczaca niemieckiego, rodzina niemiecka z trojka dzieci - maz i ojciec rowniez jest nauczycielem niemieckiego w tutejszych szkolach oraz szwagier Niemca - pilot malych samolotow mieszkajacy w Ugandzie... Bylo wesolo, bardzo miedzynarodowo, gdyz uzywalismy ruskiego, kirgiskiego, uzbeckiego, niemieckiego, angielskiego i polskiego - kto jak umial ;) No a szaszlyki - palce lizac...oczywiscie za darmo! Goscinnosc ludnosci zamieszkujacej poludnie Kirgistanu naprawde nas szokuje ;)
No a dzis 9 maja - Andrzej z Agnieszka (wolontariuszka) wzieli udzial w obchodach Dnia Zwyciestwa.
No wiec w obchodach wzieli udzial weterani IIWJ jak i z Afganistanu. Ci pierwsi, zal bylo patrzec, raczej przypominaja sobie o nich raz w roku, ci drudzy: zlote zeby, pelne umundurowanie, przyjechali merolami czy 4x4.
Po czesci oficjalnej czyli hymnach, przemowieniach i modlitwie, przyszedl czas na poczestunek. Inwencja organizatorow godna pozazdroszczenia. Jest metalowy kubek na wode (vode), menaszka kaszy gryczanej i czerstwy chleb, no zeby przypomniec osiemdziesieciolatkom stare dobre czasy, choc oni sami wygladaja ze raczej niczym innym sie nie zywia.
W czasie robienia zdjec kilkanascie osob pyta ile kosztuje zrobienie zdjecia, pozuja, a potem ogladaja na LCD i kiwajac glowami powtarzaja charaszo charaszo, no i odchodza. Jak ktos ma polaroida to szybki i latwy biznes, bo swiet narodowych troche tu maja.