Start 1800, finisz 3100, przelecze 3600m, padajacy snieg, 80km podjazdow i 180 km w 4 dni.
Gory ostro daja nam w kosc. Wjezdzamy 6km/h niestety za kazda przelecza czekaja nas zjazdy wiec wszystko zaczyna sie od nowa.
Na trasie nie daja warzyw ani owocow, ale naja troche miesiwa ze swiezo ubitego prosiaka. Miejscowi troche sie dziwia widzac rowerzste, nie zostawiajac sobie rezerwy w mimice na widok rowerzystki z corka, wiec kwituja sprawe gosnymi okrzykami. Poza tym uwielbaja bilard lub snooker. W miescinie moze ne byc sklepu, ale zawsze w jakims garazu znajdzie sie stol czasem w zaskaujaco dobry stanie, a czasem z suknem polejony tasma klejaca.
Shangrila pozuje na tyetanskie miasteczko, ale w prowincji Yunnan tylko okolice Daqin sazamieszkane przez ludnosc Tybetu. Tutaj mieso z jaka to wolowina, a rekodzielo himalajskie jest wyprodukowane w fabryce. Choc trzeba przyznac ze tutejsze old town bardziej sie nam podoba niz w lijiangu, jest utrzymane wgorskim drewniaym klimacie i komponuje sie z otaczajacymi gorami. Hitem miasta jest podgrzewany materac w naszym lozku, bo noca bywa minusowo.