28 godzin w pociagu z Mandalay do Mytikinya by dowiedziec sie ze splywy promem po Ayeyarwaddy River sa wstrzymane dla obcokarjowcow.
Jestesmy w Kachin Stanie. Nie trzeba mapy by wiedizec kiedy pociag przekracza granice stanow. Kazdy wiadukt i most sa strzezone przez jednostki myanmarskiej armii. Okopy glebokie na 1m, worki z piaskiem i slomiano-bambusowa wieza wartownicza. Podobno wojsko kontroluje linie kolejowa, glowna droge, rzeke i wieksze miasta, reszta jest pod wladaniem partyzantow z Kachin armii...
W miesscie oczywiscie nie odczuwa sie zadnej psychozy, zycie toczy sie normalnie, turystow brak wiec dostajemy 25%znizki.
Dziewczyny odczuwaja trudy podrozy pociagiem wiec dostaja dzien wolnego, ja biore motorbika na okoliczny rekonesans.
Znow podbieram byle jakie mapki i jade do MyitSon (tak mi sie wydawalo) najdalej na polnoc miasta Myanmaru do ktorego nie trzeba zadnyego rzadowego pozwolenia. No wiec jade, w kolumnie motocyklowej, mijamy posterunki policji, przekraczamy most, tu tez uzbrojeni wojskowi wiec nawet nie zwalniam. Arogancja czaseam dziala najlepiej. Do czasu. Po ok 3km wyprzedza mnie dwoch umundurowanych i cos wrzeszcza i gestem reki wskazuja ze mam sie zatrzymac. Dowiaduje sie ze jednak nie jade wlasciwa droga, nie mam permintu i zycie mi nie mile. Sporo jak na minute rozmowy. No coz wracam, w sumie i tak mialem jechac gdzie indziej. Na pozegnanie informuja ze Myitson tez zamkniete.
Okey. Jesetm w Azji wiec nie po to mam motorbika zeby jezdzic po miescie. dolewam do pelna i kieruje sie juz na dobra droge. 45km. Poczatkowe 35km wiedzie chyba nowa droga, znaki ograniczenia szybkosci, przejsc dla pieszych czy informacja o zatoczkach parkingowych.I tak szybko i radosnie dojezdzam do kolejnego checkpointu. Oczywiscie wjazd do Myitson jest bez problemow. Zostawiam szybko ksero paszportu i wizy i czekam az znudzony zolnierz przemierzy 4 razy droge miedzy bramka a kwatera i moge jechac.
Po 10km podlej drogi do jezdzam do zaskakujaco pieknej miejscowoci. Kilka chalup, stupa, tradycyjny plemienny dom i restauracje na palach usadownione na brzegu rzeki. Piwo, napawam sie krajobrazem a tu w dole jakies ruchy. No nareszcie. Zajezdzam na dol. Czesc sie usmiecha na moj widok czesc patrzy nieufnie.
Kilka wykopanych dolow ok 10 pracujacyh mezczyzn kobiet i dzieci. Koryto do plukania to wycieraczka nalozona na bambusowy stojak, drewniana miska do plukania, kilofy, lopaty i zaskakujaca sprawnosc dzialania calej grupy. Spedzam tam ok 3h- wydobywajac lopata zlotonosny material, usuwam kamole, przelewam przez koryto, kilka razy mieszam miska. Ot zycie robola. Na koniec dnia finale plukanie. Po ostatecznej selekcji w misce zostaje czarny piasek i zloto. Dodaja trujacy, toksyczy, zabijajacy delfiny w Ayeyarwady River i borsuki w Ameryce Polnocnej mercury do wiazania drobinek zlota i oto powstaje kulka o wadze 4gram.
Okej mozna znalezc bardziej dochodowe zajecie ale 4gramy to ok 200$ za dzien roboty? Jak na birmanskie warunki to na pewno dobry wynik. Inna kwestia to czas potrzebny na dokopanie sie do zlotonosnego materialu no i zdobycia gieldowej ceny 1300km na polnoc od Yangunu.